czwartek, 12 grudnia 2013

ROZDIZAŁ 1

1. niewi­doczność nie zaw­sze po­zos­ta­je niezauważona.

  Ubrana w skórzaną kurtkę ramoneskę i glany, również w tym samym kolorze siedziałam na jednym z głośników w sali prób próbując skomponować melodię do swojej piosenki. Z muzyką było zupełnie inaczej niż ze słowami, ona nie przychodziła sama, trzeba było nad nią pracować. Sprawić by cała piosenka była kompletna i idealna. Można powiedzieć, że na swoim koncie mam już tyle utworów, że spokojnie mogłabym wydać dwie, a nawet trzy idealnie dopracowane płyty. Jednak ja, zazwyczaj zostawiam je tylko dla siebie, ponieważ nie mam ochoty na życie gwiazdy, które i tak w dzień w dzień obserwuję.  

- Nad czym pracujesz? - usłyszałam cichy męski głos zza moich pleców. Nim zdążyłam zerknąć przez ramię na osobę, która pewnie od dłuższego czasu mnie obserwuje owy mężczyzna zdążył stanąć tuż przede mną. 
 Louis Tomlinson we własnej osobie. 

- Tylko tak sobie brzdąkam. - odpowiedziałam i dalej zajęłam się swoją pracą.

- Jestem zawodowym muzykiem. Mnie nie oszukasz. - uśmiechnął się. - Poza tym bardzo dobrym, wręcz rewelacyjnym zawodowym muzykiem. 

Louis był człowiekiem, który zawsze potrafił poprawić mi humor. I chyba nie tylko mi. Egoizm w jego ustach brzmiał jak najśmieszniejszy kawał opowiadany przez znakomitego komika, jego dźwięczny śmiech wydobywający się z jego ust praktycznie co chwilę sprawiał, że po prostu się uśmiechałam. Byłam sobą, zwykłym sobą. 

- Przyszedłeś tu z własnej woli czy za pośrednictwem Stylesa? - zapytałam odkładając gitarę na stojak dla niej przeznaczony. Wiedziałam, że kiedy Louis odwiedzał mnie podczas pracy nie robił tego własnowolne lecz z rozkazu swojego najlepszego przyjaciela. 

- A co, już nie można odwiedzić koleżanki po fachu? - odpowiedział pytaniem na pytanie śmiesznie poruszając swoimi brwiami. Zawsze kiedy to robił wybuchałam śmiechem. 

- Po pierwsze, Lou. Koleżanką po fachu mogę być jedynie Nialla, a po drugie... - wstałam i otworzyłam drzwi prowadzące na korytarz. - Przecież wiem, że tu jesteś Harry. 

Harry uwielbiał podsłuchiwać mnie kiedy grałam. Nie wiem dlaczego sprawiało mu to tyle przyjemności i dlaczego zawsze chował się w tym samym miejscu zamiast normalnie wejść i pogadać o czymś innym niż tylko naszej randce, która i tak nigdy nie będzie mieć miejsca w realnym świecie. Chętnie poznałabym inną stronę tego chłopaka i obaliła mity o nim jako  nałogowym podrywaczu. Lecz w tej sytuacji nie mogę.

- Przepraszam bardzo, ale czy już nie można stać sobie spokojnie przy drzwiach? - zapytał ironicznie chłopak z burzą loków na głowie i wielkim uśmiechem na twarzy. 

- Czyli, że "stanie spokojnie przy drzwiach" to teraz ładniejsze określenie podsłuchiwania? - odpowiedziałam pokazując mu gestem ręki by wszedł do środka, a on tylko posłusznie wykonał moje polecenie, zajmując miejsce na dużej skórzanej kanapie  naprzeciwko małej sceny. Służyła ona wyłącznie do kameralnych prób zespołu. 

- Za kogo ty mnie masz? 

- Przepraszam cię Louis, ale ja nie mam zamiaru spędzać czasu razem z nim w jednym pokoju. - rzuciłam bezinteresownie i wyszłam. Za sobą usłyszałam tylko krótkie "i co narobiłeś" lecz nie bardzo miałam ochotę zawracać. 


2. jej uśmiech sprawia, że ja też się uśmiecham..  

  Jakieś dobre dwie godziny temu wróciliśmy z próby, a ja nadal tkwiłem w tym samym miejscu przyglądając się wszystkiemu co mnie otacza. Nie byłem pewny czy dobrze robię stawając po stronie dziewczyny, której prawie w ogóle nie znam. Może faktycznie powinienem, tak jak powiedział Harry, dać spokój i poczekać na dalsze rozwinięcie sytuacji. Jednak coś było w tej dziewczynie co sprawiało, że chciałem dalej przyglądać się tej sprawie. Nie mogłem pozwolić także by zraniła mojego najlepszego przyjaciela, ale również nie chciałem by Styles wykorzystał ją i porzucił co było pewne z jego strony.

- O czym myślisz? - usłyszałem zachrypnięty głos, który sugerował pojawienie się Harrego w moim pokoju. Nie miałem pojęcia kiedy zdążył się do niego wślizgnąć, zresztą jak zawsze kiedy to robił. 

- A jak powiem ci, że o pannie Jonson to,  zabijesz mnie? - zapytałem ironicznie spoglądając na przyjaciele. 

- A masz tu gdzieś siekierę? - odpowiedział wodząc oczyma po pokoju. Kiwnąłem przecząco głową by zasugerować odpowiedź. - To nie. - uśmiechnął się i zajął miejsce obok mnie. 

Przez chwilę siedzieliśmy w milczeniu, jednak w naszym przypadku cisza była nienaturalna. Nie miałem pojęcia jak zacząć kolejną rozmowę, więc czekałem na rozwinięcie akcji. 

- Ona mi się naprawdę podoba. Nie jest jak reszta dziewczyn. Jest inna, a zarazem wyjątkowa na swój własny sposób. - oznajmił Styles. 

- Kochasz ją?

- Nie, to nie jest jeszcze miłość. Można powiedzieć, że mnie mocno intryguje. - uśmiechnął się spoglądając przed siebie. - A Eleanor? Jak wam się układa?

- Ta dziewczyna jest naprawdę niesamowita. Jej uśmiech sprawia, że ja też się uśmiecham. Jednakże sądzę, że nasze relacje się popsuły. Teraz to chyba tylko przyjaźń. - odpowiedziałem zaskakując sam siebie. 

Dawniej El była dla mnie aniołem, najwspanialszym na świecie. Ukochaną i nawet tą jedyną. Niestety, wszystko przemija. Nawet jeżeli jesteśmy mocno przeciwni tym zmianą.




Myślałam o napisaniu świątecznego bonusu, jesteście za?
No i oczywiście oceńcie rozdział. :)

Obserwatorzy